ALBOWIEM TAK BÓG UMIŁOWAŁ ŚWIAT,

ŻE SYNA SWEGO JEDNORODZONEGO DAŁ, ABY KAŻDY KTO WEŃ WIERZY,
NIE ZGINĄŁ, ALE MIAŁ ŻYWOT WIECZNY (Jan 3:16)

Świadectwo Krzysztofa

Świadectwo Krzysztofa | 19 lutego 2013 | kr

W świeżo upieczonej rodzinie dwójki 21-latków, w środę 13 sierpnia 1975 r. na świat przyszedł chłopiec ich pierwszy, i jak się miało okazać jedyny syn. Trochę chorowity i słaby. Lekarz powiedział matce, że „z tego dziecka nic nie będzie”. Całe szczęście nie miał racji. To byłem ja.

Po dwóch latach urodziła się moja pierwsza siostra Aleksandra.

Zgodnie z katolickim zwyczajem, którego dopominała się rodzina ojca, zostałem ochrzczony. Był to jednak jedyny sakrament jaki miałem przyjąć w tym kościele. Matka nie dała jednak za wygraną w sprawach religijnej edukacji. Rozumiejąc ogólnie panujący światopogląd i jego powiązanie z moją przyszłością, próbowała zapisać mnie na lekcje religii. To były jeszcze czasy, gdy lekcje religii odbywały się w przykościelnych salach katechetycznych. Oczywiście uczyniła to przez pójściem do 1 klasy. Ksiądz jednak oświadczył, że tę naukę muszę rozpocząć z grupą 0. Spóźniła się. To już było za dużo, bo niby co tak ważnego może odbywać się na zajęciach religii zerówki. To była ostatnia próba integracji z kościołem rzymskim.

Tak samo jak Wasz dom, także nasz odwiedzili Świadkowie Jehowy. Dwie miłe Panie zaproponowały regularne nauczanie Biblii na podstawie książki „Mój zbiór opowieści biblijnych”. I to był substytut nauczania religii. Nabyłem podstawowej wiedzy, która postawiła mnie o wiele wyżej od moich rówieśników uczęszczających na lekcje religii. Uwidoczniło się to podczas ich przygotowania do sakramentu komunii. Oni pytali, ja odpowiadałem. Niewiele pamiętam z tego okresu, w zasadzie same okruchy, ale Mama mi to relacjonowała.

Okres dojrzewania pamiętam zdecydowanie lepiej. Na świat miała przyjść moja druga siostra Alicja. To nie był łatwy czas dla mojej Mamy. Duży okres ciąży musiała spędzić na leżąco. To na szczęście nie był czas telewizji, Internetu i innych mediów tak jak dzisiaj. Moi rodzice woleli czytać książki. Ostatnia książka na regale, która pozostała do przeczytania, to była oczywiście Biblia. Pewnie nie zdziwi was fakt, że gdy zaczęła ją czytać pojawiły się pytania.

Na pytania te nie szukała odpowiedzi w Kościele Katolickim, z przyczyn obiektywnych. Także żaden baptysta czy inny chrześcijanin nie przyszedł do naszego domu. Ale za to odwiedzili nas znajomi Świadkowie Jehowy. Oni mieli czas oraz zestaw gotowych odpowiedzi na nurtujące pytania. No i do tego ta znajomość Biblii. Tak oto rozpoczęło się studium Biblii za pomocą książki „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi”. Po kilku miesiącach zacząłem głosić odwiedzając mieszkańców Bartodziejów w Bydgoszczy. Do służby wprowadził mnie długoletni członek zboru. Brat Zbyszek miał niezwykły dar ujmującej rozmowy. Inni pionierzy – czyli głosiciele którzy na głoszenie poświęcali dziesiątki godzin w miesiącu – też zaprawiali mnie do służby ucząc posługiwania się wstępami mającymi wzbudzić zainteresowanie i zachęcić rozmówców do konwersacji. Po roku zostałem ochrzczony jako Świadek Jehowy. O ile dobrze pamiętam było to 5 maja 1991 roku.

Końcówka millenium ubiegłego wieku była magicznym czasem – jeśli można użyć takiego słowa. Spodziewałem się, tak jak moi współwyznawcy, szybkiego rozwoju wypadków i rychłego przyjścia Królestwa Bożego. Nie należałem jednak do tych, którzy służyli Bogu ze strachu przed Armagedonem (Obj 16:16). Boga poznawałem w trudnym dla każdego okresie, czyli obecnego gimnazjum i początku szkoły średniej. Mimo to zachowałem czystość moralną i zawsze uczestniczyłem w zebraniach na Sali Królestwa (tak nazywają się budynki w których odbywają się zebrania) – chyba, że byłem chory. Oczywiście miałem na sumieniu różne grzeszki i chwile słabości. Nie pozwoliłem jednak, by zabrały mi one wiarę w Boga. Zapewne było to wynikiem tego, że w zebraniach uczestniczyło się całymi rodzinami. Byłem traktowany na równi z osobami dorosłymi i miałem dostęp do różnych przywilejów w zborze. Między innymi do obsługi urządzeń nagłaśniających. Z perspektywy czasu stwierdzam, że osoby młode powinny mieć swoje miejsce w porządku nabożeństwa.

Po ukończeniu szkoły poznałem w zborze młodą dziewczynę. Poznawaliśmy się ponad dwa lata. Ślub wzięliśmy w maju 1997 r. Wynajmowaliśmy małe jednopokojowe mieszkanko. Zarabialiśmy bardzo mało. Ale był to niezwykły czas budowania relacji i walki o swoje terytoria. Bardzo się cieszę, że nie zaczęliśmy naszego małżeństwa od dzieci. Miałem dzięki temu trochę czasu aby dorosnąć.

Po niedługim czasie zostałem zapytany czy nie chciałbym pełnić obowiązków sługi pomocniczego (diakona). Otrzymałem też możliwość prowadzenia własnej domowej grupy studium książki (obecnie odbywają się one w Sali Królestwa). Mogłem też raz na kilka miesięcy wygłaszać niedzielny wykład (odpowiednik naszego kazania). Moje dorastanie wiązało się z licznymi pytaniami, których jednak głośno nigdy nie zadałem, ponieważ nie były one zgodne z aktualnie panującymi wierzeniami. Pierwsze wątpliwości pojawiły się po zmianie nauki o tzw. pokoleniu. Poprzednio uznawano, że pokolenie urodzone po roku 1914 zobaczy koniec obecnego systemu rzeczy. Na tym oparty był szereg wierzeń i nadziei związanych z rychłym przyjściem Bożego Królestwa na ziemię. Nie było dla mnie problemem to, że Armagedon nie przyjdzie tak szybko jak przypuszczałem ile sposób w jaki opisano przyczyny zmiany tego wierzenia. W jednej ze strażnic – czasopismo, które jest uznawane przez wszystkich Świadków Jehowy jako część pokarmu na czas słuszny (Mat 24:45) – ujęto to tak, że odniosłem wrażenie to my spekulowaliśmy na temat czasów końca, a strażnica raczyła wyprostować ten pogląd. Wraz ze zmianą tego wierzenia wprowadzono szereg innych zmian. Wkrótce książka z której się uczyłem „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi” przestała być oficjalnym podręcznikiem, a obecnie nowi wyznawcy nawet o niej nie wiedzą – chyba, że są bardzo dociekliwi. W nowych publikacjach nie pojawiały się już wzmianki o pokoleniu 1914 roku, a raczej ogólnie o pokoleniu żyjącym w danym czasie. Tym samym nauka o tak wyczekiwanym Królestwie Bożym została rozmyta. Oczywiście nie zrezygnowano z mówienia o bliskim już Królestwie Bożym i raju na ziemi, jednak nauka straciła cały swój dramatyzm. Te wydarzenia stały się bezpośrednią przyczyną powstania wątpliwości co do niewzruszoności pozostałych nauk Towarzystwa Strażnica. Ponieważ poza tą religią nie miałem do czynienia z żadną inną, a katolicyzm był w moich oczach całkowitym wypaczeniem zasad Biblii, zacząłem coraz częściej negować Boże działanie za pośrednictwem autorów publikacji Towarzystwa Strażnica i zdążałem w stronę agnostycyzmu.

Po urodzeniu naszej córki, zacząłem wyjeżdżać w delegacje w różne części Polski. Był to czas w którym nabrałem dystansu do mojej religii. Popadłem też w liczne grzechy. Moja dalsza egzystencja jako Świadek Jehowy przestała mieć jakikolwiek sens. O ile dobrze pamiętam w 2004 r. napisałem list w którym postanowiłem odejść ze zboru. Od tego czasu dawni znajomi i przyjaciele zaczęli udawać, że mnie nie znają. Jest to sposób na utrzymanie tzw. czystości zboru. Nie ma znaczenia z jakiego powodu opuszczasz organizację. Zawsze jest tak samo.

Ponieważ życie Świadka Jehowy jest wypełnione służbą (3 spotkania w tygodniu na zebraniach, służba kaznodziejska czyli głoszenie oraz inne liczne zajęcia) po odejściu odczuwałem ulgę i miałem poczucie wolności. Wolność ta jednak jest ulotna i pusta. Nie da się żyć pełnią życia bez Boga. Tak, wiem są osoby które mówią, że się da. Prawda jest jednak taka, że tworzą sobie bożka z nauki, techniki lub innej dziedziny i oddają mu cześć swoim życiem. By wierzyć np. w ewolucję trzeba mieć wiarę jak Abraham. Bo jak wytłumaczyć to, gdy człowiek twierdzi „że któregoś dnia małpa zlazła z drzewa i zaczęła grać na skrzypcach”.

Wiedziałem jednak, że nigdy nie wrócę do organizacji. Przyszedłem jeszcze na parę zebrań, ale one upewniły mnie w przekonaniu, że to nie jest droga do Boga. Po jakimś czasie z przyczyn doktrynalnych odeszli z organizacji nasi sąsiedzi. W zasadzie gdy ujawnili swoje poglądy i zostali wykluczeni w ciągu jednego dnia. W zborze wygłoszono cykl wykładów o odstępstwie. Wiem to z relacji żony, która w dalszym ciągu była Świadkiem Jehowy.

Sąsiedzi przyszli do naszego domu i przekonywali moją żonę, że teorie oparte o 1914 rok  są fałszywe. Moja żona nie była tym tak podekscytowana jak ja. Oto ktoś odważył się wypowiedzieć głośno rzeczy, których ja obawiałem się otwarcie przyznać przez te wszystkie lata. Po jakimś czasie zapragnąłem pójść do kościoła. Słowo i szczere modlitwy, no i muzyka w Kościele Ewangelicznym zupełnie mnie rozbroiły. Już wiedziałem, że to jest ta droga (Iz 30: 20,21). Po powrocie do domu zapłakałem nad swoim bezbożnym życiem i wyznałem swoje grzechy Bogu. Postanowiłem, że znów będę mu służył, ale tym razem na Jego warunkach, a nie jakiś ludzi, jakiejś organizacji.

Wkrótce poznałem i pokochałem Pana Jezusa, który stał się moim osobistym zbawicielem. Zrozumiałem i poczułem, że Bóg działa w moim życiu i że zawsze się o mnie troszczył chociaż ja tak wiele razy go porzucałem. On nigdy nie przestał we mnie wierzyć choć ja go opuściłem i się go zaparłem.  Teraz wiem, że moje grzechy są odpuszczone, że to On złożył ofiarę za mnie. To ja powinienem był wisieć na drzewie Golgoty. On jednak zrobił to za mnie w osobie Bożego Syna. Od wczesnego dzieciństwa przez różnych ludzi uczył mnie świętych pism, które mogły uczynić mądrym (2 Tym 3:15). A ja bezczelnie negowałem jego Słowo i działanie jego Świętego Ducha.

Niezwykłym zdarzeniem dla mnie jest wieczerza Pańska, w której wcześniej nie uczestniczyłem z powodu wiary, że osoby z tzw. „drugich owiec” nie idą do nieba i nie mają działu z Panem Jezusem w jego Królestwie Niebiańskim. Teraz z radością wspominam zwycięstwo Pana w jego śmierci i zmartwychwstaniu. Niezrozumiałe jest dla mnie, gdy ktoś z powodu jakiś problemów pozbawia się wspólnoty z Jezusem.

Ogromne znaczenie ma dla mnie wolność Chrystusowa, która pozwala mi wspólnie wielbić Boga nawet wtedy, gdy w pewnych kwestiach około doktrynalnych mam inne zdanie. Teraz mogę je mieć, a czasem nawet publicznie zaprezentować. Jestem spokojny, że nikt z tego powodu mnie nie odsunie od zboru. Wiem, że mogę zrobić to tylko ja przez swoje niechrześcijańskie zachowanie.

Niezwykłą radością jest dla mnie spontaniczna i żywa muzyka. Poprzednio podkłady pieśni były odtwarzane z taśmy magnetofonowej, a obecnie z płyty CD / DVD. Pieśni były ustalane odgórnie i znajdowały się one w śpiewniku, który w jednolitej formie funkcjonował na całym świecie.  Pieśni było raptem 225, a obecnie 160. I na tym koniec. Teraz z radością śpiewam Bogu melodie z różnych okresów. Pewnie życia zabraknie by wszystkie je poznać.

Błogosławieństwem dla mojej rodziny było rzetelne studium Biblii mojej żony. Porównywała różne przekłady i sprawdzała moje nowe wierzenia oraz swoje wątpliwości co do nauk strażnicy. Teraz razem służymy Bogu i mogę powiedzieć jak Jozue „że ja i mój dom  służyć będziemy Jahwe” 
(Joz 24:15). Oczywiście wielką pomocą byli dla nas nasi sąsiedzi – Braterstwo Kalinowscy ze społeczności Chrześcijańskiej Fordon w Bydgoszczy, Brat Szymon Matusiak z Torunia, a ostatnio także Brat Tadeusz Półgęsek z Gdyni. Naprawdę niezwykle trudną rzeczą jest odnaleźć się dla byłego Świadka w kościołach ewangelikalnych. Dla wielu moje reakcje, poglądy i decyzje mogą się wydawać dziwaczne, ale wynikają z dziedzictwa jakie dał mi Pan Jezus. Wszystkie moje życiowe doświadczenia z Panem Bogiem oceniam całościowo, i postrzegam jako Jego plan dla mojego życia za co jestem Mu bardzo wdzięczny. „Tylko On jest opoką moją i zbawieniem moim, Twierdzą moją, przeto się nie zachwieję” (Ps 62:7).

Krzysztof